20.12.2014

6. Ból wraca jak bumerang.

"When the vision you have gets blurry
You don't have to worry, I'll be your eyes"*

       Obudziłam się wcześniej niż zwykle. Lato powoli się kończyło, a ranki zaczynały być chłodne. Siedząc na łóżku, szczelnie otulona ciepłą kołdrą, wpatrywałam się we wschodzące słońce i zastanawiałam nad prawdziwością wczorajszego dnia. Wystarczyło bym spojrzała na bransoletkę, która podczas snu nieco się przekręciła. Czerwone linie na lewym nadgarstku były niepodważalnym dowodem. Przeczesałam dłońmi włosy, przerażona tym co się ze mną działo. Przerażona własnym życiem. Miałam świadomość, że muszę z tym skończyć. Problem w tym, że nie umiałam. Za każdym razem obiecywałam sobie, że to ostatni raz, nigdy jednak tej obietnicy nie dotrzymywałam. Wręcz przeciwnie - robiłam to coraz częściej. Zaczęło się tydzień po śmierci taty i jednocześnie rozstaniu z Liamem. Strasznie pokłóciłam się z mamą i miałam wyrzuty sumienia... teraz byle głupota sprawiała, że myślałam o tym by sięgnąć po żyletkę i coraz rzadziej udawało mi się te myśli odegnać. Teraz nie potrafiłam sobie nawet przypomnieć jak do tego w ogóle doszło.
        Wstałam z łóżka, szybko zjadłam śniadanie i ubrana w kurtkę wyszłam na zewnątrz tylnymi drzwiami domu, dzięki czemu od razu znalazłam się w ogrodzie, który po dwóch miesiącach zaniedbywania wcale go nie przypominał. Wiedziałam, że muszę spojrzeć prawdzie w oczy, a może po prostu chciałam się upewnić, że Bruno odszedł naprawdę, że to nie był zły sen. W pobliżu ogrodzenia znalazłam miejsce ze świeżo usypaną ziemią i w moich oczach ponownie stanęły łzy, które zdołałam jednak wstrzymać. Za dwie godziny miałam iść do szkoły i nie chciałam wyglądać jak zombie. Przechadzałam się po całym ogródku w poszukiwaniu co większych kamieni. Gdy znalazłam wystarczającą ich ilość wróciłam do domu i je obmyłam, po czym wystawiłam na parapet, aby wyschły. Widok zarośniętej trawy sprawił, że natychmiast zapragnęłam wyciągnąć z garażu kosiarkę i się tym zająć, ale nie chciałam budzić mamy. Co prawda zaraz musiała wstać i iść do pracy, lecz nie miałam sumienia odbierać jej tych kilku dodatkowych minut snu. Udałam się więc na cmentarz, zastanawiając czemu w ogóle zaczęłam przejmować się naszym ogrodem. Może po prostu potrzebowałam pracy fizycznej, by nie mieć czasu na myślenie nad moją psychiką?

       Czułam na sobie wzrok Liama niemal na każdej lekcji i to mnie naprawdę irytowało. Miałam mieszane uczucia. Byłam mu wdzięczna za to, co zrobił wczoraj, ale to niczego nie zmieniało. Musiałam sobie wszystko przemyśleć, ale nie czułam się na siłach, by to zrobić. Chciałam tylko spać. Zasnąć i mieć kilka godzin spokoju od życia. To było jak wybawienie, cudowne uczucie nieświadomości.
- Hej, Bonnie, jak się czujesz? - zapytał na ostatniej przerwie.
      Otwierałam usta, aby mu odpowiedzieć, ale wtedy uświadomiłam sobie, że nie nabierze się na moje kłamstwo. Wczoraj jasno dał mi do zrozumienia, że nie potrafię tego dobrze robić, zbyt dobrze mnie znał, wzruszyłam więc tylko ramionami.
- Czemu pytasz? - zapytała Andrea unosząc jedną brew do góry. Nawet nie wiedziałam skąd nagle pojawiła się obok mnie cała trójka. Spuściłam głowę, kiedy wszystkie spojrzały na mnie pytającym wzrokiem. Nie powiedziałam im o wczorajszym zdarzeniu. Chciałam, ale za bardzo bałam się, że się przy tym rozpłaczę.
- Bruno wczoraj wpadł pod samochód i... - przerwałam, nie mogło mi to przejść przez gardło.
- O rany! Tak mi przykro, Bonnie... - powiedziała brunetka zupełnie szczerze i mnie przytuliła.
      Przymknęłam na chwilę oczy, starając się uspokoić, a kiedy je otworzyłam zauważyłam jak Alex wpatruje się we mnie z przerażeniem. Dotarło do mnie, że nie ma pojęcia kim jest Bruno. Kim był. Nazwałam tak psa na cześć mojego ówczesnego ulubionego piosenkarza, nie było to więc imię typowe dla zwierzaka. Dziewczyna mogła pomyśleć, że straciłam kolejną bliską osobę.
- To mój pies. Dostałam go pięć lat temu od taty - odpowiedziałam na niewypowiedziane pytanie.
      Byłam niewymownie wdzięczna dziewczynom za to, że się przy mnie pojawiły. Nie chciałam rozmawiać z Liamem. Może nie chodziło mi o samą rozmowę, nie chciałam z nim rozmawiać szczerze. Bałam się mu ponownie zaufać...
       Poza uściskiem Andrei nie dostałam również żadnych słów pocieszenia, z czego byłam zadowolona. Nie potrzebowałam rozczulania się nade mną, a moje przyjaciółki to rozumiały.

      Miałam wrażenie, że czekanie na Nialla stało się swego rodzaju tradycją. Co prawda był to dopiero drugi tydzień szkoły, ale prawie każdego dnia stałam z Alex przed szkołą wyglądając na jej brata. Zawsze było to kilka minut, ale ta krótka chwila, jaką spędzałam z blondynką sam na sam, jakoś nas do siebie zbliżała. Wydawało mi się, że mimo jej rozgadania, tylko mi mówiła najważniejsze rzeczy. Te, którymi niekoniecznie chciała się dzielić z Andreą i Carmen. A może po prostu chodziło o Carmen? Alex rzadko odzywała się do szatynki, chociaż Carmen taka po prostu była. Niewiele mówiła, a kiedy już to robiła, często była ignorowana lub zwyczajnie zagłuszana przez te dwie paple, co było przykre.
       Doszłam do wniosku, że Horanowie są po prostu dziwni. Niby otwarci na cały świat, ale mieli swoje sekrety, których zawzięcie pilnowali. Zarówno Alex, jak i Niall wydawali się innymi ludźmi, kiedy byli w grupie, a kiedy byłam z nimi sam na sam.
- A właśnie. Wyleciało mi z głowy. Moja mama chce cię poznać - powiedziałam, kiedy Alex snuła plany związane z naszym pobytem u jej babci. - Obiecałam, że cię kiedyś przyprowadzę - dodałam.
- Chyba przed wyjazdem do babci nie da rady. Muszę siedzieć z Jullie.
- Jullie też jest u nas mile widziana.
- Niall też? - zaśmiała się.
- Oczywiście - odpowiedziałam z poważną miną
- Dobra! Pogadam z Niallem. Może wpadniemy jutro. Pasuje ci?
- Tak, chyba mama jutro nie pracuje.
       Niall właśnie wjeżdżał na szkolny parking, dlatego pożegnałyśmy się i ruszyłam do domu. Trochę współczułam Alex z tym, że wszędzie zawoził ją brat. Ja bym na jej miejscu oszalała. Potrzebowałam ruchu i naprawdę ją podziwiałam, że była w stanie prowadzić taki tryb życia.

       Od razu po powrocie, zebrałam z parapetu kamienie i poszłam do ogrodu, zamykając za sobą drzwi. Odnalazłam miejsce, gdzie zakopany był Bruno i obłożyłam je kamykami. Nie chciałam dopuścić do tego, bym za parę miesięcy tylko domyślała się, gdzie leży jego ciało. Nawet jeżeli patrzenie na  to miało być bolesne, nie mogłam zapomnieć.
       Wyjęłam z garażu kosiarkę i zajęłam się zarośniętym trawnikiem. Sama nie wiedziałam czemu, ale nagle zielsko zaczęło mi strasznie przeszkadzać. Dźwięk urządzenia zagłuszał wszystko wokół, dlatego też podskoczyłam, kiedy poczułam na ramieniu rękę.
- Zayn! - krzyknęłam przestraszona.
- To ja. Hej - uśmiechnął się.
- Czemu nie jesteś w pracy? - zapytałam, co może nie było zbyt uprzejme z mojej strony.
- Bo już ją skończyłem? Może pomóc ci z tym trawnikiem? - zaproponował.
- Nie, dam sobie radę. Chodź do domu.
       Weszliśmy do mieszkania. Brunet był wyraźnie zdezorientowany, kiedy nie zauważył nigdzie kundla, który zawsze witał go z taką radością. Zagwizdał parę razy, przez co w moich oczach znów nagromadziły się łzy. Skręciłam do salonu i zaczęłam przyglądać się drzewom rosnącym za oknem, byleby Zayn nie widział mojej twarzy.
- Bonnie, gdzie jest... - zaczął, ale chyba sam się domyślił.
       Zakryłam rękoma usta, bo nie zdołałabym stłumić szlochu inaczej. Myśl o Brunie nie opuszczała mojej świadomości od wczoraj, ale mówienie o tym na głos z jakiegoś powodu było jeszcze większym koszmarem.
- Wpadł wczoraj pod samochód. - Ostatnie słowo było jedynie prychnięciem, wynikającym z moich prób powstrzymania płaczu.
      Zayn nic nie powiedział. Żadnego "przykro mi". Nie pytał o szczegóły, za co byłam mu ogromnie wdzięczna. Zamiast tego podszedł i mnie przytulił, a ja rozpłakałam się w jego ramionach. Był zaraz po mamie, najbliższą mi osobą. Tyle, że przed rodzicielką starałam się nie okazywać słabości, przy kuzynie jednak całkowicie się rozkleiłam.
- Dlaczego i on musiał mnie zostawić? - wyszlochałam w jego tors. - Dlaczego tata mi go zabrał? Może ja też powinnam umrzeć? Czemu nie weźmie mnie?
- Bonnie, nie gadaj głupstw. Całe życie przed tobą - odpowiedział, próbując ukryć zirytowanie.
- Może powinnam umrzeć, może tata chciał mnie do siebie zabrać, kiedy ten facet.... - zaczęłam, ale brunet odepchnął mnie od siebie i chwycił za ramiona.
- Naprawdę myślisz, że twój tata nasłałby na ciebie gwałciciela? Wiem, że ci ciężko, ale nie spodziewałem się, że to zakłóca też proces myślenia - powiedział, patrząc mi prosto w oczy.
       Wtedy do mnie dotarło, że nic mu nie mówiłam o sytuacji sprzed dwóch dni, a mimo to jakimś sposobem się o niej dowiedział. Byłam jednak zbyt zajęta płaczem by o to zapytać.

       Panowała między nami niezręczna cisza, kiedy jedliśmy obiad. Zayn mimo mojego mówienia, że sama zajmę się ogrodem, skosił trawnik, podczas gdy ja gotowałam. Nie chciał bezczynnie siedzieć i wydawało mi się, że potrzebowaliśmy chwili samotności. Oboje.
- Zayn, proszę, nie mów o tym mamie - powiedziałam wpatrując się we własny talerz.
- Masz na myśli twój spacer do Horanów, czy wybuch płaczu? - zapytał również na mnie nie patrząc.
- Oba - odpowiedziałam krótko.
- Bonnie - zaczął, odkładając widelec i wbijając wzrok we mnie - potrzebujesz pomocy. Myślę, że powinnaś iść do psychologa.
- Nie ma mowy! - krzyknęłam z oburzeniem. - Wiesz, Zayn, wydaje mi się, że każdy zareagowałby tak jak ja, w mojej sytuacji. - Natychmiast zaczęłam się bronić.
- Nie. Każdy cierpi po stracie bliskich, ale nie każdy zamyka się przed przyjaciółmi i chce umrzeć!
- Zayn, moje życie to ostatnio pasmo nieszczęść, ale sobie poradzę. Proszę, nie mów o tym mamie, nie chcę jej martwić. I nie chcę umierać. Gdyby tak było, już bym nie żyła.
- Twoja mama nie ma pojęcia co się z tobą dzieje i to już jest wystarczający powód, żeby się o ciebie martwić.
- Proszę cię, Zayn. O tym naprawdę nie trzeba jej mówić. Kto w ogóle ci powiedział? - zapytałam próbując nie okazywać złości i błagając go w myślach, by domyślił się o co mi chodzi. Nie chciałam wspominać o napadzie na głos.
- Liam.
      Wywróciłam oczami.
- Bonnie, nie wywracaj oczami! Liam, Harry, Carmen, Andrea, wszyscy do mnie dzwonią i mówią, że cię całkowicie nie poznają.
      Odłożyłam sztućce obok i wzięłam głęboki oddech.
- Wiesz czemu wam o niczym nie mówię? Chcecie, żebym się pozbierała, ale potrzebuję czasu, a wy wymagacie ode mnie, żebym zrobiła to natychmiast. Dlatego udaję, że jest w porządku. Przepraszam, że nie umiem robić tego idealnie. Zresztą... czy udaję? Cały czas mnie ktoś pyta jak się mam. Nie jest dobrze, ale czy to oznacza, że cały czas mam jęczeć na cały świat? Nie chcę się nad sobą użalać, dlatego mówię, że jest dobrze. Mam codziennie każdemu powtarzać, że mój tata umarł i czuję się z tym fatalnie? - powiedziałam, siląc się na spokojny ton.
- Nie, wystarczy, że powiedziałabyś to raz Carmen i Andrei. Ulżyłoby i tobie i im.
- Zayn, jeżeli nie drążylibyśmy ciągle jednego tematu też by mi ulżyło. Naprawdę czasem mam wrażenie, że to dzięki wam nie myślę o niczym innym jak o tacie, bo cały czas mnie o niego pytacie i nie dajecie mi chwili spokoju. Nie poznajecie mnie, ale żadnemu z was nie przeszło przez myśl to, że to dlatego, że to wszystko mnie zmieniło i taka teraz jestem.
- Dlatego nie rozmawiasz z dziewczynami? Kiedyś ciągle z nimi gdzieś wychodziłaś... - zaczął.
- Okay, nie chciałam ich widzieć przez całe wakacje, ale teraz spędzam z nimi niemal cały wolny czas. Zayn, naprawdę, zdaje sobie sprawę z tego, że chcesz mi pomóc i się o mnie martwisz, ale ja sama muszę sobie wszystko poukładać. Wszystko wraca do normy. Powoli, ale wraca i męczy mnie ciągłe powtarzanie tego samego.
- Bonnie - powiedział spokojnie, chwytając przez stół moją rękę. - Jakieś pół godziny temu powiedziałaś, że może też powinnaś umrzeć. Nie mogę patrzeć jak cię to męczy, a nie potrafię ci pomóc i to boli - dodał patrząc mi prosto w oczy. - Postaw się na moim miejscu. Co byś zrobiła, gdybym ja ci coś takiego powiedział? Wiesz, że jesteś dla mnie jak siostra.
- Zayn - zaczęłam, poruszona jego słowami, nie do końca wiedząc co mu odpowiedzieć. - Jestem z tobą zupełnie szczera. Palnęłam głupotę, ale tak naprawdę nawet mi to nie przeszło przez myśl. Dostałam Bruna od taty i... po prostu, ból wraca jak bumerang i wyrzuca z serca nadzieję, którą z trudem odzyskałam. Ale naprawdę nigdy nie chciałam się zabić - powiedziałam, zapobiegawczo chowając lewą rękę pod stół, a prawą zaciskając na jego dłoni. Nie mogłam go zranić jeszcze bardziej.

        Wpatrywałam się w wyświetlacz komórki od dobrych dziesięciu minut i biłam się z własnymi myślami. W końcu zdecydowałam się wcisnąć zielony klawisz i przyłożyłam telefon do ucha.
- Hej, Bonnie! - usłyszałam Liama, który chyba właśnie coś przeżuwał.
- Cześć, słuchaj... - zaczęłam, ale przerwałam, kiedy do moich uszu dotarł dźwięk krztuszącego się chłopaka. Przez kilka sekund słuchałam jak kaszle.
- Przepraszam - wydyszał, kiedy doszedł do siebie. - Co mówiłaś?
- Chciałam ci podziękować, że wczoraj pomogłeś mamie z Brunem i wiesz... - miałam nadzieję, że coś odpowie i nie będę musiała dokańczać tej myśli.
- Nie ma sprawy. Możesz na mnie liczyć - odpowiedział.
- Wiem, za to też dziękuję - po moich słowach nastąpiła między nami niezręczna cisza.
- Przepraszam, że wczoraj tak na ciebie naskoczyłem. Nie chciałem żeby tak wyszło.
       Znów zapadła między nami cisza.
- Wiesz, Liam... myślałam o tym i doszłam do wniosku, że najlepiej będzie jeśli po prostu poczekamy i zobaczymy jak sprawy się potoczą. Nie róbmy niczego na siłę, okay?
- Okay, Bonnie.
- Też bym chciała, żeby było tak jak dawniej, ale same dobre chęci mimo wszystko nie wystarczą...
- Rozumiem, naprawdę.
- Okay... to do jutra - powiedziałam chcąc jak najszybciej skończyć tę niezręczną rozmowę.
- Bonnie... wiesz, ja nie miałem tak trudnych chwil, jak ty teraz, ale mi też było bez ciebie ciężko.
       Po raz kolejny nie wiedziałam co powiedzieć. Mimo, że się na nim zawiodłam, jego słowa sprawiły, że poczułam się lepiej.
- To do jutra. - Chyba zorientował się, że nie otrzyma ode mnie żadnej odpowiedzi.
- Cześć, Liam.
       Rozłączyłam się i westchnęłam... pomyśleć tylko, że kiedyś rozmawiałam z nim o wszystkim...

*"Carry You" ~ Union J

~*~
A teraz wszyscy rozpływajmy się nad cudownością Zayna *______*
Przepraszam, że przed świętami dodałam taki dobijający rozdział, ale w sumie pasuje do mojego humoru. Ciężko mi ostatnio, ale mam nadzieję, że niebawem wszystko się ustabilizuje, jestem dobrej myśli. Nic Wam nie powiem, ale módlcie się za mnie w poniedziałek, bo bardzo będę tego potrzebowała.
Kolejny rozdział pojawi się dopiero w roku 2015, dlatego chciałam Wam życzyć wspaniałych świąt. Nie jestem dobra w składaniu życzeń, ale naprawdę życzę Wam wszystkiego dobrego, zdrowia, szczęścia, oddanych przyjaciół, pasji i czasu na ich rozwijanie oraz spełnienia marzeń i wytrwałości w dążeniu do ich realizacji. Mam też nadzieję, że rok 2015 będzie lepszy od 2014. Zarówno dla Was, jak i dla mnie.
Do zobaczenia w przyszłym roku :) x

3 komentarze:

  1. Sama nie wiem, co już powiedzieć. Naprawdę szkoda mi Bonnie, bo nie może się z tego wszystkiego pozbierać, ale wcale jej się nie dziwię. Dobrze, że ma dookoła tyle osób, które się o nią martwią i myślę, że zrobiłyby dla niej naprawdę wiele. TYLKO CZEMU TU NIE MA NIALLA?!
    Przy okazji już naprawdę trzeba mieć tupet, żeby spamić pod rozdziałem, skoro na blogu jest zakładka ''spam''.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział boski :-*
    Czasami nawet coś dobijającego trzeba przeczytać xd
    I tak jest świetnie.
    Czekam na następny i życzę Ci Szczęśliwego Nowego Roku :-D

    OdpowiedzUsuń
  3. Taki smutny na Święta ten rozdział, ale cóż akcja musi się rozwijać i żeby było lepiej zwykle najpierw musi być gorzej. Czekam na Bonnie, która umie sobie radzić z otaczającą rzeczywistością i nie chowa się za żyletką. Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego w 2015r. M&M

    OdpowiedzUsuń